Night City nigdy nie umiera. Dlaczego Cyberpunk 2077 to dla mnie gra dekady
Autor: TKMR
Data: 2 grudnia 2025
Pamiętacie grudzień 2020 roku? Pamiętacie te memy z "t-pose", znikające tekstury i ten zbiorowy jęk zawodu, który przetoczył się przez Internet? Ja pamiętam. Ale pamiętam też coś innego. Pamiętam moment, w którym po raz pierwszy wyjechałem z garażu moim Archerem Hella, a w radiu zagrało "I Really Want to Stay at Your House". Wtedy, mimo błędów, poczułem to coś.
Dziś, mamy końcówkę 2025 roku. Od premiery minęło pięć lat. Hype opadł, hejt wyparował, a Cyberpunk 2077 nie tylko przetrwał. On stał się legendą. I mówię to z pełną odpowiedzialnością: dla mnie to najważniejsza gra tej dekady.
Od "bety" do arcydzieła
Patrząc na to z perspektywy czasu, droga CD Projekt RED była drogą krzyżową, którą sami sobie wybrukowali. Ale odkąd w 2023 roku dostaliśmy aktualizację 2.0 i dodatek Widmo Wolności (Phantom Liberty), gra zmieniła się nie do poznania.
W 2025 roku nie gramy już w "naprawionego Cyberpunka". Gramy w wizję kompletną. System policji, walka w pojazdach, przebudowane drzewka umiejętności – to wszystko sprawiło, że gameplay w końcu dorównał fabule. Dziś, kiedy odpalam grę na moim sprzęcie, korzystając z dopracowanego Path Tracingu (który w końcu nie zarzyna każdej karty graficznej), Night City wygląda tak obłędnie realistycznie, że czasem po prostu chodzę. Nie biegnę do znacznika misji. Idę w deszczu przez Japantown i chłonę neony odbijające się w kałużach.
"To nie jest gra o ratowaniu świata. To gra o ratowaniu siebie, w świecie, który już dawno spisano na straty."
Dogtown i blizny po V
Nie da się mówić o tej grze w 2025 roku bez wspomnienia o Widmie Wolności. Idris Elba jako Solomon Reed wciąż jest dla mnie benchmarkiem cyfrowego aktorstwa, ale to historia Songbird złamała mi serce. To tam Cyberpunk pokazał pazury – szpiegowski thriller, w którym nie ma dobrych wyborów, są tylko te mniej beznadziejne.
Ale sercem gry zawsze była relacja V i Johnny’ego Silverhanda. Przez te lata przechodziłem grę cztery razy. Za każdym razem inaczej. Raz byłem korposzczurem z kataną, innym razem nomadą hakującym wszystko, co ma obwody. Ale dynamika z Johnnym zawsze uderza tak samo mocno. To studium umierania, godzenia się z losem i walki o to, by zostać zapamiętanym. W 2025 roku, w erze gier-usług nastawionych na "retencję gracza", tak intymna, skończona i mocna historia single-player jest na wagę złota.
Życie po życiu (dzięki modom)
Muszę oddać hołd społeczności. Jeśli w 2025 roku Night City wciąż tętni życiem, to w dużej mierze zasługa moderów. To, co zrobili z tą grą przez ostatnie dwa lata, przechodzi ludzkie pojęcie.
Nowe wnętrza budynków, systemy metra (zanim REDzi je oficjalnie dodali), latające samochody, a nawet mody wprowadzające elementy survivalowe, które zmieniają grę w symulator życia w dystopii. Społeczność Nexus Mods sprawiła, że Cyberpunk 2077 stał się platformą, a nie tylko produktem. Dzięki nim wciąż mam co robić w Watson, mimo że znam każdy zaułek na pamięć.
Werdykt z przyszłości
Czy Cyberpunk 2077 jest grą idealną? Nie. Fizyka wciąż potrafi czasem "chrupnąć", a przechodnie bywają głupi. Ale w 2025 roku te wady są jak rysy na ulubionej skórzanej kurtce – dodają charakteru, zamiast irytować.
Dla mnie Cyberpunk 2077 to triumf artyzmu nad technologią i dowód na to, że nawet z największego upadku można się podnieść, jeśli ma się serce po właściwej stronie. Czekam na projekt "Orion" (sequel), ale wiem jedno: V, Jackie, Judy, Panam i Johnny... oni zostaną ze mną na zawsze.
Jeśli w 2025 roku jeszcze nie daliście Night City drugiej szansy – zróbcie to. To miasto was przeżuje i wypluje, ale będziecie błagać o dokładkę.
Ocena w 2025 roku:
10/10 (Serca, nie technikalii)
Widzimy się w "Afterlife". Pierwszą kolejkę stawiam ja. Za Jackiego.